Jakieś 5 lat temu zaczęła sie moja "przygoda" ... a było to tak.
w marcu 2002 roku wydarzyło sie bardzo dużo smutnych wydarzeń, które bardzo ciężko przeżyłam. przez miesiąc żyłam w ogromnym napięciu nie zdając sobie nawet sprawy, że aż tak to sie odbije na moim zdrowiu... kiedy zaczęły sie bóle brzucha to mój ginekolog stwierdził, że to zapalenie jajników i dostałam antybiotyk... jak sie domyślacie brzuch mnie nie przestał bolec a zaczęły się krwawienia... kiedy już z mamą zdecydowałyśmy ze trzeba chyba pójść do lekarza i że ma to być proktolog

to przeżyłam kolejną ale nie ostatnią traumę... na wizytę czekałam chyba 2 miesiące. siedząc przed gabinetem biłam sie sama ze sobą czy aby nie uciec bo tak potwornie sie bałam i... wstydziłam- tak chyba najbardziej się wstydziłam. I wreszcie "pan doktor" przyszedł, byłam chyba 3-cia w kolejce... najbardziej zaniepokoiło mnie jego dziwne zachowanie bo jak szedł to tak sie słaniał jakby był pijany... no i niestety był!!! Uciekłam stamtąd... nie tylko ja...
potem poszło już bardziej gładko. następny lekarz okazał sie lepszym fachowcem. ale tez bywało różnie bo np. przy 1-szej sterydoterapii nikt nawet słowem nie wspomniał że tych leków nie można ot tak przerwać... więc będąc na 36 mg metypredu kiedy skończyły się tabletki i przyszły święta to porostu przestałam je brać i wtedy wszyscy byli w szoku, ze żYJę... BO PRZECIEż MOGłAM UMRZEĆ

... HEH
a co do nastawienia do tej choroby... kiedy sie dowiedziałam to nie mogłam się z tym pogodzić ze względu na to, że od 16 roku życia choruję na dyskopatię i nieraz potwornie mnie boli, nie mogę chodzić(podnieść sie, iść do wc...) i takie tam... i tak wtedy myślałam- cholera czy wszystkie choroby świata przypadną mi w udziale...
podziwiam ludzi, którzy nie przejmują się ta chorobą... ja jestem na takim etapie ze nie obwiniam już całego świata o t, że jestem chora...ale czy jestem z tym pogodzona?? hmm jak jest remisja to tak jak zaczynają się problemy to nie! często, zbyt często płaczę... czuję sie mimo wszystko sama...
czytając poprzednie wypowiedzi to zgadzam sie z tym, że nauczyłam się pokory, umiem się cieszyć z tego, że świeci słonce, wiecie z takich prozaicznych rzeczy....A i jeszcze jedno! poznałam wspaniałych ludzi przez tą chorobę i mam świadomość, że Ci ludzie (jest ich niewielu) są ze mną. po prostu mogę na nich liczyć i za to Im dziękuję! to dzięki nim jestem w tym miejscu! tu i teraz. bo przez te 5 lat nie stałam przecież w miejscu... obroniłam "magazyniera" hihii, zaczęłam drugie studia...i teraz w czerwcu mam egzamin końcowy... no i zatańczyłam na swoim weselichu - nie raz...

także może nie jestem taka do niczego...
ups przepraszam za te długaśne wywody... to przez tą gorączkę, którą (znów) mam heh
wysyłam bo sie rozmyślę... trzymajcie sie ciepło
Justyna