Ja właśnie brałam Sulpiryd jak leczono mnie na IBS (u psychiatry), skutek uboczny był taki że przytyłam 15 kilo w 2 miesiące i wyglądałam jak świnka więc mi je odstwiono, potem przepisano mi Asentrę (zupełnie bez efektu) i nastepnie Seroxat. Sraczki miałam i tak, tylko byłam tak przymulona, że nie miałam siły się tym przejmować. Co ciekawe na początku choroby wcale takich ataków nie miałam, nawet jak mi mówili że to IBS, ataki zaczęły się chyba po ponad roku, po którejś tam wpadce z brakiem wc. Mi tam wcale na tych lekach fajnie nie było, życie w Matrixie. Poza tym to nie jest tak, że one nie wpływają na organizm i umysł, brałam je prawie 2 lata, ponad 2 miesiące trwalo ich odstawienie,przypominało to detox, ponad miesiąc codziennie miałam olbrzymie bóle głowy i musiałam łykać po kilka Ibupromów, psychika dochodzi do siebie po tym parę nastepnych tygodni, bo ataki srachu potrafią się nasilać. Fajnie jest się niczym nie przejmować,ale człowiek ma poczucie że zbyt dużo traci, zwłaszcza tych pozytywnych emocji i uczuć, a mi poza tymi sraczkami w życiu wszystko się podoba, pod każdym innym względem jestem nieuleczalną optymistką.
Najsilniejszym z tych leków był Seroxat, brałam go prawie rok. Nie podobało mi się to, że nie czułam własnego życia, nawet cieszyć się nie potrafiłam, dostrzegać tak jak kiedyś kwiatków, zielonych drzew, ładnej pogody. Na początku się tego nie zauważa, dopiero po jakimś czasie człowiek zaczyna odczuwać, że czegoś mu brakuje, czyli emocji, a człowiek potrzebuje emocji żeby funkcjonować.Na dodatek zaczęło mnie przerażać to, że myśl o braku tabletki to prawie jakby mi dostęp powietrza zabrali.
Dlatego pójdę najpierw do psychologa, powrót do leków psychotropowych to będzie ostateczność. Demonizuję trochę te leki, ale naprawdę myslę, że przepisano mi je zbyt pochopnie, miały na mnie mocny wpływ, ja dosyć szybko i łatwo reaguję na wszelkie leki, znieczulenia itp. Na CU się leczę dopiero od 1,5 miesiąca, mam łagodną postać, nie ląduję w szpitalach, mam tylko lekką anemię no i biegunki, biorę Pentasę i czuję poprawę. Myślę, że jakby mnie zdiagnozowano wcześniej uniknęłabym teraz tych nieprzyjemności. Ale wiem też, że jeżeli psycholog stwierdzi żebym poszła do psychiatry, to nie będę miała wyjścia. Chyba że wyjadę do Tybetu i nauczę się panowac nad swoim ciałem i duszą

albo w ogóle zamieszkam w Bieszczadach w jakiejś chacie w lesie...

No cóż wygadalam się to mi lepiej, tak łatwo się nie poddam, będę szukać cudownego środka
