
Pięknie rozpoczynam post, wiem...
Ale myślę sobie, że mam 27 lat... 1,5 roku przygotowywałam się do zajścia w ciąże. Ponad rok miałam remisję, wszystkie wyniki w styczniu tego roku były perfekcyjne i jak tylko lekarka "dała" mi zgodę na rozpoczęcie starań - pojawiło się zaostrzenie. Trwa trzy tygodnie. Nie chce przejść. Oczywiście w między czasie sprawdziłam, czy nie jestem już w ciąży. Nie jestem... Z jednej strony poczułam ulgę - bo nie muszę się martwić dodatkowo o uszkodzenia dziecka związane z braniem tych wszystkich leków, ale z drugiej strony - załamałam się.
O niczym tak nie marzę, jak o dziecku. Myślę sobie, że to zaostrzenie może wynikać z mojej mega ekscytacji, która pojawiła się, gdy usłyszałam, że już mogę się starać o maleństwo.
Moja rodzina mnie nie rozumie. Mówią, że jestem niepoważna, że najpierw muszę siebie wyleczyć, a potem dopiero myśleć o dziecku, a ja...? Ile jeszcze mam leczyć siebie? Jaką mam pewność, że zaostrzenie nie pojawi się właśnie wtedy, gdy dziecko będzie już poczęte??? Żadną. A przez te całą sytuację zaczynam się obwiniać, że jeżeli cokolwiek stanie się mojemu dziecku to będzie to przez mój egoizm. Przez to,że myślę tylko o zaspokojeniu własnych potrzeb. A ja nie pragnę niczego na świecie tak, jak tego dziecka.
Jak myślicie , kiedy będę mogła znowu zacząć starania o maluszka?
Boję się, że to nigdy nie przejdzie i moje życie zawsze już będzie takie cholernie jałowe

