W dużym skrócie - we wrześniu roku 2013 poznałem kobietę, dość szybko zostaliśmy parą. Przez czas mojego singlowstwa CU było opanowane, płytki krwi niskie, ale znośne (przy max 10mg encortonu, mesalazyny doustnie że względu na płytki brać nie mogę - niezalecana, probiotyki). Od czasu "sparowania"

Pierwsze bardzo poważne zaostrzenie pojawiło się w trakcie wspólnych wakacji (ok. 2 tygodnie) - biegunka krwią i śluzem. Opanowane po wakacjach z trudem.
Zmierzając do sedna - w lutym tego roku w wyniku różnych perturbacji rozstałem się z moją już narzeczoną. Do kwietnia zniknęły wszystkie objawy CU... (przy encortone <10mg, płytki nisko ale bezpiecznie (ok 80 tyś) - ale ten typ tak ma;-)). W lipcu zeszliśmy się - powiedzmy, że po wspólnej nocy, dzień lub dwa CU dało o sobie znać z bardzo dużą siłą. Najpierw biegunka, później śluz i krew - normalnie dramat. Xifaxan bez efektu, metronidazol doustnie bez efektu, encorton 60 mg - nadal biegunka, z domieszką krwi. Dopiero metronidazol podany "od d... strony" coś tam zadziałał.
Stąd moje pytanie, czy wiązał ktoś wpływ partnerki/partnera na stan choroby? Zaznaczam - w trakcie nie zmienilem diety, nie pojawiły się w moim życiu żadne nowe stresy. Dla świntuchów - żadnych pretensji nie było. Nie wiem, chodzi mi o wpływ flory bakteryjnej, może Rh krwi ( jestem O Rh+, ona B Rh- ).
Aż mi głupio, że dorosły człowiek tworzy taką teorię, chyba by mojej lubej serce pękło gdyby tą teorię poznała. Choruję ponad 8 lat i trochę się naczytałem na temat chorób moich, myślę, że cos tam wiem i normalnie ściana

Mam nadzieję, że dobry dział
